Jakiś czas temu (ups, to już prawie dwa lata) marudziłam strasznie na pewną krajkę. Twór, który powstał całkiem przypadkiem ponad pięć lat temu z wełny skazanej na konieczne zużycie, okazał się mieć dużo większy potencjał niż roboczy trok do futer.
O, tu jest – pierwsza od lewej:
Zostałam wtedy poproszona o zrobienie tej krajki raz jeszcze, w tych samych kolorach…w ilości 14 metrów. A, że dostępna była jedynie angora… sami widzieliście jak to się skończyło dla królików. W tym roku króliki postanowiły się zemścić w bardzo wredny sposób.
Ta sama osoba poprosiła mnie o taką samą krajkę, w identycznych kolorach, w równie dużej ilości. “Na wczoraj”.
Bogatsza o doświadczenie i z większym wachlarzem nitek do wyboru powiedziałam “się zrobi się”, bo w końcu nie jest to niemożliwe i lubię tkać dla Gabrieli. Zawsze znajdzie mi jakieś wyzwane ;)
Nie przewidziałam jednak mściwości futrzaków. Nie wiem jak one to zrobiły, ale włóczka z alpaką której ostatnio używałam postanowiła niemiłosiernie pylić. Do tego stopnia, że moja rodzinka zaczęła wykazywać oznaki alergii. No i miałam dylemat – pozwolić mężowi odkichać sobie nos, albo zawalić koleżance pracę, bo na nią też termin czyhał.
Cudem udało się skończyć o czasie i bez ofiar, ale to nie był koniec problemów.
Szalone lamy zrobiły zamieszanie pocztowe u mnie i bawiły się miarką u Gabrieli, więc w trybie pilnym, pomiędzy próbami przekierowania paczki na właściwy adres, powstały kolejne metry taśmy.
Postanowiłam nie robić im zdjęcia, bo jeszcze aparat by oberwał, ale mam coś w zamian. Skorzystajcie, jeśli nie boicie się “zemsty królików” :)