– Zobaczycie. Dojedziemy na miejsce a tam dziura w chmurach nad obozowiskiem… bo jak nie to zawracam.
Tak mniej więcej Michał podsumował nasze 6 godzin podróży w mniej lub bardziej intensywnym deszczu. I miał rację. Kilometr przed Cedynią jechaliśmy jeszcze przez regularne oberwanie chmury, a już kawałek dalej, pod Górą Czcibora, trafiliśmy na piękne słońce. Nic tylko rozstawiać obóz zanim pogoda zmieni zdanie.
Muszę przyznać, ze w tym roku nie poszalałam ze snajperką. Po pierwsze nie było kiedy, bo poza moim własnym obozem pomagałam też – odrobinę- z kuchnią wspólną, a poza tym w końcu byli jacyś chętni to nauki tkania. Po drugie wszechobecna ekipa Discovery Historia raczej zniechęcała do paradowania z lunetą.
Koniec wymówek. Oto zdjęcia
Ciekawa jestem materiału, który zmontuje ekipa telewizyjna i co zrobią z wywiadu przy krajkach i portretami znad patelni nieapatycznie wyglądających jabłek ;)
…Był jeszcze jeden portrecik, ale z przyzwyczajeń wikińskich nie mam chusty, a jakoś to dziwnie do słowiańskiego kompletu wygląda.
W najbliższy weekend: Północna Rubież.