Po tym jak Feima pochwaliła się swoją tęczą długo myślałam, czy publikować ten wpis, ale ostatecznie stwierdziłam, że z kronikarskiego obowiązku powinnam. A i niejedna początkująca farbiarka (jest takie słowo?) poczuje się lepiej, że nie tylko jej nie wychodzi. Do rzeczy.
Majówkę postanowiłam spędzić przekopując mamie ogródek – samolubnie zresztą zakładając, że dzięki temu znajdzie się odrobina miejsca na nagietki, których to mama nie lubi, a mi się przydadzą ;) Przy okazji pozbyliśmy się z bratem sporej ilości pokrzyw i mleczy… i tu pojawił się pomysł. W końcu ktoś niedawno pisał coś o barwieniu mleczem.
Ale ja, jak to ja… bez zaprawy, bez przepisu. Testowanie poszło żywiołowo. Najpierw do gara powędrowała pokrzywa. Później kwiaty mlecza. Oddzielnie, żeby nie było wątpliwości. Efekty były… zniechęcające.
Po lewej mlecz, po prawej pokrzywa. W proporcjach 5-litrowy gar zielska na 100 g wełny. Jak już wspomniałam – bez żadnej zaprawy ani innych modyfikatorów. Kolory: “zwietrzałe piwo masowej produkcji” i “mokra ściera”.
Kontemplując przyczyny porażki i zbierając “żółte części z 200 kwiatów mniszka” na miodek majowy – który swoją drogą też mi nie wyszedł – wpadłam na pomysł uratowania części tego eksperymentu.
Tą alejkę brzozową sadziłam osobiście z bratem kilka lat temu. Nie wiem czy to brzozy tak szybko rosną, czy to czas tak leci, ale sadzonki, które sięgały nam kiedyś do kolana teraz mają gałęzie powyżej mojej głowy. Gałęzie pełne młodych liści dodam.
Jak się dobrze domyślacie kolejne do gara powędrowały właśnie brzozowe liście. I znów bez zaprawy, i modyfikatorów, przy czym tym razem wełna była jedną z tych wcześniej farbowanych pokrzywą. Kolor bez szału, ale i tak wyszedł lepiej niż reszta.
Od lewej patrząc – brzoza+pokrzywa, pokrzywa ( oba merynosy), czarnogłówka w mleczu, merynos w mleczu. O dziwo czarnogłówka całkiem inaczej przyjęła kolor. Musze to kiedyś sprawdzić na jakimś intensywniejszym kolorze.
Póki co wnioski są dwa:
- Próby farbowania czym popadnie wymagają doświadczenia
- Ałun, ałun i raz jeszcze ałun!
Może następnym razem coś wyjdzie.
6 Comments
Kurcze, bardzo słabo chwyciła ta brzoza. Może jeszcze za młode listki. Albo za mało. Albo trzeba by przez noc namoczyć i dopiero.
W tej porze roku z “beleczego” to wrotycz, młode listki wrotyczu dają radę :)
Bardzo możliwe, że wszystko po kolei plus podkład z pokrzywy. Nie nastawiałam się na kolor liściasty, ale niedosyt pozostał. Następny długi weekend niedługo – będzie kiedy tezy sprawdzić – tylko muszę nici doprząść :)
Hm, też się dziwię tej brzozowej wełence… Może rzeczywiście za mało liści? Albo temperatura za wysoka? Ja z brzozą też nie mam za dobrych doświadczeń, ale u mnie problem był z czym innym – wełna zafarbowała się strasznie nierównomiernie. Pamiętam z kolei, że Rosamar uzyskała fajną zieleń, taką o: http://rosamar-crafts.blogspot.co.uk/2012/05/farbowanie-naturalne-liscie-brzozy.html
Dwa lata temu też udało mi się ładną jasną zieleń uzyskać, ale wełna była zaprawiana ałunem i farbowałam w sierpniu, a to czytałam też ma znaczenie. Grunt, to się nie poddawać :)
Dziś w tv (Gardeners World) pokazali farbowanie roślinne. Farbowane były nie wiem jakie tkaniny (a nie włóczka), na oko cienka bawełna i jedwab. Za to kolory pochodziły z liści pokrzywy (wiosną kolor jaśniejszy, a im później zbierana, tym mocniejszy kolor), nawłoci, kwiatów dalii i oczywiście urzetu barwierskiego. Ponoć kwiaty dalii świeże i suszone dają podobny kolor.
Pani brała bukiet z liści urzetu, robiła z nich smoothie, cedziła przez sitko i w otrzymanym płynie zanurzała tkaninę na czas jakiś (nie podano, ale to raczej minuty, niż tygodnie). Potem przełożyła do zimnej wody, delikatnie spłukała, lekko odcisnęła i powiesiła otrzymaną kolorową tkaninę na sznurku. Po zetknięciu z powietrzem zielone zmieniło się w piękny błękit. Pani mówiła też o utrwalaniu kolorów w… mleku sojowym, ale tego procesu nie pokazali.
Zgadza się, świeże liście urzetu reagują w ten sposób. Tak samo wygląda farbowanie indygo – w kąpieli jest zielone i utlenia się na niebiesko. Przy czym świeży urzet daje dużo jaśniejsze kolory niż poddany obróbce, ale to już wyższa chemia. Osobiście jeszcze nie próbowałam. Pokrzywę i nawłoć już znam, ale o dalii pierwsze słyszę – dziękuję za podpowiedź :)
O procesie farbowania urzetem często piszą osoby na facebookowej grypie “Naturalne farbowanie” – polecam lekturę.