Z nawłocią jest jeden mały problem – ta najbardziej “nasza”, “historycznie poprawna” jest najtrudniejsza do znalezienia. Nie dlatego, że jest jakimś rzadkim gatunkiem – nic z tych rzeczy. Po prostu odmiany przywleczone znaleźć dużo łatwiej, dlatego na początek trochę botaniki.
To co widzicie powyżej to nawłoć kanadyjska. Gatunek przywieziony do Europy w XVII wieku. Podobnie jak nawłoć późna/olbrzymia, która przywędrowała na nasz kontynent wiek później. Oba gatunki są uznawane za inwazyjne, więc dobrze się zastanówcie zanim postanowicie je wprowadzić do swoich ogródków barwierskich. Nawłoć kanadyjska jest na tyle ekspansywna że została wpisana na europejską listę gatunków inwazyjnych stanowiących istotne zagrożenie dla środowiska naturalnego. Metrowe łodygi i jaskrawe kwiaty raczej nie utrudniają szukania, więc można rwać ile dusza pragnie.
Jako roślina lecznicza nawłoć (głównie pospolita) ma właściwości moczopędne, ściągające, przeciwzapalne. Zewnętrznie stosowana przy przy trudno gojących się ranach i owrzodzeniach skóry, stanach zapalnych jamy ustnej i gardła.
Dla odmiany nasz rodzimy gatunek, czyli nawłoć pospolita nie prezentuje się aż tak okazale. Może dlatego nie udało mi się jej znaleźć.
Jak się już pewnie domyśliliście do farbowania użyłam odmiany importowanej. Niestety było to kilka tygodni temu i nie wpadłam wtedy na pomysł obfotografowania roślinek, więc nie mam pewności która to była. Zwyczajnie nie wiedziałam, że jest ich kilka gatunków.
Farbowałam przędzę częściowo na zimno. Kwiaty z częścią łodyg wylądowały w garze ze wrzątkiem (twarda kranówka), chwilę się to zaparzało, po czym do gara powędrowała wełna zaprawiona ałunem i tak wszytko naciągało razem do wystygnięcia i jeszcze trochę. Razem około trzech godzin. Bez gotowania. Nie licząc niedofarbowań pod nicią trzymającą motek ogłaszam sukces eksperymentu.
Niniejszym nawłoć wędruje na moją listę ulubionych barwników zaraz pod orzechem włoskim, bo wygląda na to, że jest to roślinka z tych “dla opornych”, ale to jeszcze będę musiała potwierdzić, chociaż nie wydaje mi się, że mam aż takie szczęście.
2 Comments
Podobno kanadyjska wypiera “naszą”, więc może stąd trudności ze znalezieniem.
I jest to bardzo dla opornych roślinka, trudno jest uzyskać coś brzydkiego z niej, wyjątkowo przyjazne farbiarzowi zielsko :) A że inwazyjne, to można rwać ile wlezie i do gara :)
Nawet bardzo inwazyjne.
Wikipedia to może nie jest zbyt poważne źródło ale daje do myślenia.